wtorek, 12 kwietnia 2016

Gorąco polecam lekturę rozmowy z Tomaszem Chodkowskim 

– ekspertem laktacyjnym, prezesem firmy Medela Polska za którą odpowiada od prawie dwudziestu lat, dzięki czemu miał okazję poznać, wielokrotnie słuchać i rozmawiać z najwybitniejszymi naukowcami zajmującymi się mlekiem ludzkim oraz relacjami jakie się tworzą między dzieckiem, a całym światem w trakcie karmienia piersią. Prelegent wielu ogólnopolskich i zagranicznych konferencji dot. karmienia piersią. Prowadzi warsztaty dla profesjonalistów.

wtorek, 18 czerwca 2013

Skóra lgnie do skóry...


Pierwsze karmienie noworodka jest elementem kontaktu „skóra do skóry” (ang. skin to skin, STS), zatem najlepiej by odbyło się jeszcze na sali porodowej. Kontakt STS polega na położeniu nagiego noworodka na nagim brzuchu matki, jeszcze bez odcięcia pępowiny i służy nawiązaniu więzi między nimi. Ważne i możliwe jest, by w razie medycznych przeciwwskazań do STS mama-dziecko, to tata kangurował maluszka.
Nieprzerwany, przynajmniej dwugodzinny kontakt mamy z dzieckiem, ma ogromny wpływ na budowanie więzi matki z dzieckiem, a wydzielająca się podczas tego aktu u mamy oksytocyna i prolaktyna odpowiedzialne są za uruchomienie produkcji pokarmu. Reakcje mamy i dziecka uzupełniają się: pod wpływem kontaktu z noworodkiem gruczoły mleczne zaczynają wzmożoną produkcję siary, wydzieliny poprzedzającej pojawienie się mleka. Siara różni się składem od mleka zwiększoną ilością białek, wpływających na rozwój układu pokarmowego dziecka, oraz przeciwciał, stanowiących barierę ochronną przed bakteriami i wirusami.
W kontakcie STS ważne jest nawiązanie przez mamę kontaktu wzrokowego z noworodkiem, oraz dbałość o zapewnienie mu odpowiedniej temperatury ciała przez okrycie go, by nie traciło ciepła. Czynności wykonywane standardowo po porodzie (badanie skali Apgar, odpępowienie), powinny odbywać się bezpośrednio na brzuchu matki, natomiast wykonanie pozostałych czynności takich jak mycie i ubranie dziecka, czy jego ważenie zalecane jest dopiero po zakończeniu dwugodzinnego kontaktu „skóra do skóry”. Pierwszy kontakt oprócz dobroczynnego wpływu na proces laktacji jest kontaktem flory bakteryjnej matki ze skórą noworodka, chroniącym dziecko przed patogennymi szczepami bakterii.
Zdrowy, donoszony noworodek samo odruchowo pełznie w stronę piersi, wykazując gotowość do ssania po kilku do kilkudziesięciu minutach od porodu. Oznaką chęci na pierwszy posiłek jest poszukiwanie źródła pokarmu, otwieranie ust i potrząsanie główką.
Od kwietnia 2011 roku obowiązuje w Polsce standard opieki okołoporodowej, także w zakresie karmienia piersią, mający na celu wdrożenie całego systemu zasad, zapewniającego opiekę okołoporodową na najwyższym poziomie. Zgodnie z założeniami standardu, położna obecna podczas porodu powinna udzielić młodej matce wszelkich porad na temat pierwszych chwil spędzonych z dzieckiem, w tym również zachęcać do rozpoczęcia pierwszego karmienia. Ważne jest, aby personel medyczny pozwolił pozostawać młodej mamie w możliwie bliskim kontakcie z noworodkiem, przy jak najmniejszym udziale obcych rąk: zgodnie ze standardem okołoporodowym, pierwsze porady powinny mieć charakter słowny, a układanie dziecka przy matczynej piersi rękami położnej powinno nastąpić dopiero w sytuacji, kiedy matka nie może poradzić sobie sama.
Dziecko po pierwszym posiłku może być syte nawet przez kolejnych dwanaście godzin. Brak chęci na podjęcie ssania wkrótce po porodzie może być sygnałem choroby dziecka, zatem noworodka, który nie poszukuje piersi należy uważnie obserwować.

Jak postępować po porodzie?

Nie obawiaj się pierwszego kontaktu. Położenie noworodka na Twoim brzuchu pomoże w nawiązaniu silnej więzi między Tobą i dzieckiem.

Jeśli przy porodzie był obecny ojciec, dobrze jeśli będzie z Tobą i noworodkiem przez pierwsze dwie godziny po przyjściu dziecka na świat. Dla niego to także ważny czas budowania więzi z dzieckiem.

Obserwuj uważnie poczynania noworodka na Twoim brzuchu. Wkrótce powinnaś zauważyć, jak potrząsa główką i otwiera usta – to moment, kiedy dziecko instynktownie przygotowuje się do pierwszego posiłku.

Nie broń się przed pierwszym karmieniem – wraz z nim Twój organizm zintensyfikuje proces laktacji, abyś później mogła bez przeszkód karmić dziecko.

Pamiętaj, że pierwsze karmienie siarą jest bardzo ważne. Nawet, jeśli będzie Ci się wydawało że to tylko minimalna ilość siary, noworodek przyjmie wraz z nią niezastąpione przeciwciała.

Pierwszy posiłek, który dziecko otrzyma w ciągu pierwszych dwóch godzin po porodzie może sprawić, że dziecko nie będzie głodne nawet do 12 godzin. Mimo to po 6 godzinach podejmij próbę nakarmienia go.

W razie wątpliwości, nie bój się pytać, masz prawo uzyskać odpowiedź. Obecny przy porodzie personel medyczny oceni stan dziecka, zabezpieczy je przed utratą ciepła, oraz udzieli wskazówek i rozwieje wątpliwości.

czwartek, 6 czerwca 2013

Fajny film wczoraj widziałam...


Dziecię powędrowało spać, a ja zasiadłam przed szklanym ekranem by delektować się produkcją Planete+.
Zaintrygował mnie tytuł programu „Choroby na sprzedaż” i było prawie, jak u Hitchcocka.
Cytuję ze strony Palnate+ „zdaniem autorów dokumentu koncerny farmaceutyczne częściej niż leki sprzedają nam dziś choroby. Przy mniej lub bardziej aktywnym udziale ekspertów oraz służby zdrowia wpaja się nam potrzebę zażywania kolejnych medykamentów, mających kurować fikcyjne przypadłości.”
Pełen opis http://www.planeteplus.pl/dokument-choroby-na-sprzedaz_37305

W filmie podano przykłady koncernów, konkretnych jednostek chorobowych oraz leków czy też „leków”. W sposób klarowny ukazano zależności pomiędzy producentem, a środowiskiem opiniotwórczym. Lekarze czerpią wiedzę z pism branżowych, za którymi stoją giganci farmaceutyczni, a zatem mają niesamowity wpływ na lekarza i na to, jaką chorobę ów w nas odkryje, jakie leki zapisze.

W sumie nie nowina...
Przecież w każdej dziedzinie naszego życia jest podobnie. Producenci soków przekonują nas, że soki pić powinniśmy; wytwórcy jogurtów argumentują, że ich produkty pomogą nam utrzymać/odzyskać dobrą formę, producenci zabawek zapewniają, że kupując ich wyroby zapewnimy naszemu dziecku najlepszy rozwój na wszystkich możliwych płaszczyznach etc. etc.
Jednak chyba nic tak nie bulwersuje, jak żerowanie na naszym zdrowiu, poprzez nieuczciwe praktyki.
Pozwolę sobie stwierdzić, że z producentami preparatów mlekozastępczych jest dokładnie tak, jak z producentami farmaceutyków.

Rozporządzenie z dnia 29 mara 2013 roku podaje między innymi: "żaden preparat zastępujący mleko kobiece nie posiada identycznych właściwości co mleko kobiece, dlatego sformułowania takie jak: naturalny, fizjologiczny, inspirowany mlekiem matki, humanizowany, umatczyniony, bliski lub najbliższy mleku matki, wzorowany na mleku matki mogą zostać uznane za wprowadzające w błąd konsumenta, sugerując równoważność (lub podobieństwo) preparatu mlekozastępczego z mlekiem kobiecym i karmieniem naturalnym."
http://www.mz.gov.pl/wwwmz/index?mr=m15&ms=739&ml=pl&mi=739&mx=0&ma=31740

W myśl tego zapisu, firmy umieściły na swoich portalach formułki, że najlepsze dla dziecka jest mleko mamy. Jednocześnie jednak używają w reklamie sztucznego mleka zwrotów „inspirowany mlekiem matki” czy „zbliżone składem do pokarmu kobiecego". Czyż nie zakrawa to na kpinę?
Idąc dalej pytam, dlaczego pozwala się, by sponsorami wszelkiej maści wydarzeń pro zdrowotnych, adresowanych do rodziców/opiekunów oraz personelu medycznego, były koncerny wytwarzające sztuczne mleko? Dlaczego na tematy związane z wpływem sztucznego mleka na rozwój i zdrowie niemowląt/noworodków, wypowiadają się profesorowie i inne sławy medyczne, będące na garnuszku producentów takiego produktu?
Zważmy, że wielu firmom zależy na tym, byśmy , jako mamy i ojcowie, postrzegali karmienie piersią, jako rzecz trudną, mogącą powodować komplikacje. Mam tu na myśli nie tylko wspomnianych wyżej producentów preparatów melkozastępczych. W ławce z nimi zasiadają producenci smoczków, butelek, sterylizatorów i innych akcesoriów wykorzystywanych do sztucznego karmienia. Mało tego, posadziłabym w ławce tuż obok producentów zabawek. Przecież każda "porządna" lalka-dziecko lub lalka-mama wyposażona jest w smoczek, butelkę...
A skoro może być trudno karmić dzicko piersią, zatem gdy się poddam, a nawet gdy nie spróbuję naturalnego karmienia, nic złego się nie stanie.
Nie mamy też skąd czerpać wzorców. W naszym otoczeniu nie spotykaliśmy mam karmiących dziecko piersią, nasze mamy także niezmiernie często sięgały po sztuczne mleko, w końcu bawiłyśmy się w bycie mamą i karmiłyśmy nasze dzieci-lalki używając butelki.

Ale to temat rzeka...miejsca nie starczy na kolejne przykłady, argumenty. Czuję, że nie wyczerpałam tematu, a jedynie go zasygnalizowałam i na pewno do niego wrócę.

Fajny film widziałam, bo skłania do szerszego spojrzenia i reflesji, do uzmysłowienia sobie, że warto starać się być świadomym konsumentem. Egoistycznym też – dbajmy o sobie i swoich bliskich.

 

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Oczy Szeroko Otwarte


Szarość za oknem skłoniła mnie do sięgnięcia po telefon i obdzwonienia szkół rodzenia w Poznaniu i najbliższej okolicy – tak w promieniu 25 km od miasta. No dobrze, nie tylko szarość była źródłem tego pomysłu. U zarania stoi także wieść gminna głosząca, że młodzi rodzice oczekujący narodzin dziecka podchodzą dość sceptycznie do dobrodziejstw, jakie niesie ze sobą szkoła rodzenia. Wiele par, z którymi rozmawiałam twierdziło, że kurs w szkole rodzenia tak na prawdę ich wiedzy na temat porodu nie poszerzył. Nie zwiększyła się ich świadomość, umiejętności, a to co działo się podczas porodu było zaskoczeniem. Krótko mówiąc, wszystko poszło inaczej niż chcieli i planowali.

Złapałam więc za telefon i popytałam o ceny, poruszane na zajęciach zagadnienia, osoby prowadzące, liczbę godzin i inne przydatne wiadomości. Nie we wszystkich szkołach przekazuje się dzwoniącym, czyli potencjalnym klientom, informacje o planie zajęć. A przecież między innymi na tej podstawie podejmujemy (a na pewno powinniśmy) decyzję o wyborze szkoły rodzenia.

Wszystkie uzyskane informacje skrzętnie zanotowałam. Nad filiżanką kawy poddałam je analizie. Doszłam do wniosku, że generalnie szkoły dzielą się na prowadzone przez aktywne (związane z konkretną placówką) położne oraz osoby nie związane z żadną z porodówek. Te pierwsze, zdecydowanie skupiają się na opisie przebiegu porodu fizjologicznego oraz przygotowaniu rodziców do pielęgnacji niemowlęcia. Drugi typ szkół zdaje się przyczyniać do powstania grupy tzw. trudnych pacjentek / pacjentów ;)
A to poprzez działalność wywrotową polegającą na uświadomieniu mamom i tatom, o przysługujących im w szpitalu prawach. Na palcach jednej ręki można policzyć szkoły rodzenia informujące o wynalazku, jakim jest dokument „Standardy postępowania oraz procedury medyczne przy udzielaniu świadczeń zdrowotnych z zakresu opieki okołoporodowej sprawowanej nad kobietą w okresie fizjologicznej ciąży, fizjologicznego porodu, połogu oraz opieki nad noworodkiem” (http://www.mz.gov.pl/wwwfiles/ma_struktura/docs/zal_opiek_24092010.pdf)

Gorąco polecam lekturę standardów. Dowiecie się tu, o wszystkim co może okazać się pomocne podczas pobytu w szpitalu przed, w trakcie i po porodzie. Znajdziecie tu także informacje o wizytach położnej środowiskowej, listę badań, które należy wykonać w trakcie trwania ciąży. Czytając ten dokument, na pewno zauważycie, jak wiele leży w rękach rodzącej i osoby jej towarzyszącej. Warto, a nawet trzeba, sporządzić swój własny plan porodu oraz opieki prenatalnej, które zostaną włączone do dokumentacji medycznej.  Często bowiem niezadowolenie rodziców z przebiegu porodu czy niepochlebne opinie o szpitalach, mają swoje źródło w braku znajomości praw pacjenta. Dajemy się podporządkować, a później żałujemy, czujemy niesmak i rozczarowanie.

Do planu porodu możesz wpisać właściwie wszystko: pozycję, którą chcesz przyjąć podczas danej fazy porodu, sposoby łagodzenia bólu, brak zgody na dokarmianie czy podanie dziecku smoczka.

Personelowi może być to nie w smak, ale MUSI  to zaakceptować i stosować się do Twoich reguł gry. Ważne jest, by plan miał formę pisemną – tylko wówczas stanowi wiążący dokument.

Pamiętaj, że „Standardy...” dotyczą JEDYNIE porodu fizjologicznego. Tak więc decydując się na podanie jakiegokolwiek środka znieczulającego, godząc się na nacięcie krocza itp. automatycznie Twój poród przestaje być fizjologiczny i standardy nie mają zastosowania.

Warto zatem poświęcić trochę czasu na wyszukanie szkoły rodzenia czy kursów bądź warsztatów, które przygotują Cię i osobę Ci towarzyszącą do w pełni  świadomego porodu i rodzicielstwa. Kierujcie się nie tylko ceną, czy nazwiskiem osoby prowadzącej, ale i treścią oraz rzetelnością przekazywanych Wam informacji.

Miejcie oczy szeroko otwarte :)

 

środa, 22 maja 2013

Dzieciaki-przedszkolaki...

Wróciłam z zebrania w przedszkolu.

Zaproszono nas, rodziców grupy 4-latków, na popołudniowe spotkanie. „Ciocia” dotychczas opiekująca się grupą, do której uczęszcza Mała Mysza, spodziewa się dziecka. Tak więc dziećmi zajmie się nowa „Ciocia”...

Spotkanie miało być okazją do lepszego poznania się, przekazania kilku istotnych informacji organizacyjnych. Porozmawialiśmy o przygotowaniach do przedstawienia kończącego rok „szkolny”, o posiłkach, o możliwości przynoszenia przez dzieci książek (codziennie) i zabawek (tylko w piątki). No i fajnie. Było, ale się skończyło. „Ciocia’ wkroczyła na grząski teren...zakazów, nakazów, nagród i kar.
Spięłam się nieco słuchając wywodów na temat zasad przez nią narzuconych. Dobrodusznie pominę fakt, że Pani Opiekunka nie zechciała swoich pomysłów poddać pod dyskusję.

Podam dwa przykłady.

Raz: „Ciocia”, jak sama mówi, do jedzenia nikogo nie zmusza. Daje dziecku do wyboru: mała porcja, średnia lub duża. No i wybraną ilość jedzenia dziecko MUSI zjeść, bo inaczej czegoś nie będzie mogło (np. zjeść cukierka ofiarowanego przez Solenizanta czy Jubilata). No jasne, kary nie ma, zmuszania do jedzenie też. Ale wszak stoi „straszak” w postaci jakiejś tam kary czy sankcji. No to jest kara, czy jej nie ma?

Dwa: wprowadzony zostaje system zbierania przez dzieci znaczków, w trybie tygodniowym. Dziecko mające w swoim zeszycie 5 znaczków, było grzeczniejsze, od tego, które tych znaczków ma tylko 3. No i to mające 5 sztuk upragnionej naklejki, otrzyma nagrodę. A to lizaka, a to książkę z przedszkolnej biblioteki do wypożyczenia na weekend, a to jakąś mała książeczkę podarowaną przez „Ciocię”. My, rodzice, zostaliśmy poproszeni o włączenie się do akcji(dodatkowy przytulas, pochwała, lizak, wyprawa na plac zabaw – co kto chce), i uhonorowanie w domu naszego małego geniusza...

No i ja się pytam: po co takie zagrywki? Że niby nic nie każę, do niczego nie zmuszam. Ale...???

Wydaje mi się, że w procesie tzw. wychowania dziecka nie chodzi (a przynajmniej, nie powinno chodzić) o egzekwowanie swojej woli, ale o porozumienie i współpracę pomiędzy dzieckiem, a osobą dorosłą (opiekunem, rodzicem, nauczycielem).
Dziecko doskonale wie, co nam dorosłym się podoba, a co nie. Nie potrzebuje naszych kar, czy nagród. Potrzebuje nas, jako wzorca. Dajmy się zaobserwować dziecku z jak najlepszej strony. Postępujmy tak, jak chcemy by i ono postępowało.
Według mnie, nagradzanie/karanie pozbawia dziecko wewnętrznej motywacji do konkretnego (nie)zachowania. A stosowanie wspomnianych naklejek w grupie przedszkolnej, kreuje niepotrzebną rywalizację i może stanowić podstawę wykluczenia z grupy, tych dzieci które są niegrzeczne.
Ponadto taki system motywacyjny jest prostą drogą do złego rozumienia uczenia się w szkole. Tam system kar i nagród przekuto w oceny. To dla nich dziecko się uczy. A nie lepiej by uczyło się dla samej wiedzy? Tylko czy wówczas znajdą się nauczyciele, umiejący zmotywować dzieci do nauki? Tacy, którzy pokażą, że  wiedza jest fajna?

Droga bycia wzorcem wydaje się za trudna dla większości rodziców, nauczycieli, opiekunów...wybieramy często drogę na skróty, drogę szybkich (pozornych) efektów. A może lepiej włożyć więcej wysiłku, dłużej poczekać na rezultaty, ale niech będą one długofalowe?

Powyższe poddaję Wam (opiekunom, rodzicom, nauczycielom) pod rozwagę.

 

 

czwartek, 16 maja 2013

Angelina, a sprawa piersi


Agnelina Jolie wyskakuje z każdego zakamarka, widnieje na czołówkach wszystkich gazet.
Tak więc i ja postanowiłam wziąć ją ‘na tapetę’. Może nie tyle samą aktorkę, ile fakt dokonania przez nią mastektomii na własne życzenie, w ramach działań prewencyjnych chroniących przed zachorowaniem na raka piersi.

Angelina Jolie jest nosicielką zmutowanego genu BRCA1, co oznacza zwiększone do 87% ryzyko zachorowania na nowotwór. Poddając się zabiegowi usunięcia piersi, wg szacunków lekarzy, aktorka zmniejszyła ryzyko zachorowania na raka piersi do 2-5%.

Nie chcę rozpisywać się tu o słuszności czy niesłuszności podjętej przez Panią Jolie decyzji, o Jej odwadze, o planach na kolejne operacje, tym razem układu rozrodczego – pozostawiam to innym.
Dla mnie ogłoszenie tej wieści stało się przyczynkiem do rozważań nad karmieniem piersią.

Wiele mam podejmuje karmienie piersią ze względu na korzyści, jakie daje ono dziecku.

Wiem, że zdarza się Wam, słyszeć, iż karmienie może powodować raka piersi, a nawet przekazanie go dziecku. Jednak wbrew temu poglądowi, jest wręcz odwrotnie. Mianowicie karmienie ma działanie prewencyjne w stosunku do raka piersi i raka jajników.
Co więcej, najprawdopodobniej karmienie piersią jest w stanie zmniejszyć o prawie połowę ryzyko zachorowania na wymienione wyżej nowotwory. A im dłuższe będzie karmienie, tym ochrona staje się lepsza. Ryzyko zapadnięcia na raka jajników oraz raka piersi zdaje się spadać nawet o dwie trzecie u pań, które karmiły ogółem sześć lat, bądź dłużej – informację podaję za artykułem autorstwa P.M. Layde i in. opublikowanym w „Journal of Clinical Epidemiology [42(10):963-73, 1989].
Zakłada się, że mleko mamy zawiera substancje chroniące tkankę piersiową przed agresją ze strony środowiska. Ponadto, ciągłe zmiany poziomu estrogenu, jakie zachodzą u miesiączkującej kobiety, stanowią czynnik ryzyka w przypadku raka piersi.

Badania nad mlekiem mamy oraz wpływem naturalnego karmienia na organizm kobiety wciąż trwają i odkrywają nowe, zbawienne mechanizmy. Chcę jednak podkreślić, że na pewno nie możemy mówić, iż karmienie piersią daje stuprocentową gwarancję nie zachorowania na nowotwór.
Pamiętajmy, że ważne jest także regularne poddawanie się badaniom lekarskim. I to nie tylko przez osoby z grupy podwyższonego ryzyka.

Jednak niezależnie od tego, do której z grup kobiet należymy, warto karmić piersią!

Drogie Mamy! Decydując się na długie naturalne karmienie, nie wstydźcie się mówić, że tym samym dbacie i o siebie.

 

 

poniedziałek, 13 maja 2013

Fabryczna niedziela


Deszczowa i pochmurna niedziela zapowiadała się całkiem sympatycznie i atrakcyjnie: wspólne gotowanie i rodzinne posiłki, spacer w lesie połączony z obserwowaniem ptaków i wiewiórek.

A po południu wydarzenie dnia. Mała Mysza, a wraz z nią ja, została zaproszona na 5 urodziny koleżanki. Imprezę zaplanowano w Fabryce Zabawy.
Nieco podejrzliwie podeszłam do słowa ‘fabryka’. Machnęłam jednak ręką, stwierdziłam, że pewnie jestem przewrażliwiona i się czepiam. Wszak mając do czynienia z różnej maści księgarnio-klubami dziecięcymi, miałam prawo spodziewać się fajnej, pełnej pozytywnych wrażeń zabawy. Czasu inspirujących zabaw i zabawnych pomysłów.

Po obiedzie pomachałyśmy Naszemu Mężczyźnie i pojechałyśmy we wspaniałych nastrojach do Fabryki…

Dla mnie czar prysł w momencie instalowania się w przybytku uciech dziecięcych. I nie chodzi mi o panujący tam gwar, czy wręcz hałas. To faktycznie była FABRYKA! Weszłyśmy w tłum mniejszych i większych ludzi.  Z trudem udało nam się znaleźć naszą Jubilatkę. Jednocześnie w fabryce odbywało się 6 przyjęć, których goście bili brawo dmuchającym od 3 do 11 świeczek w boksach udających sale. Wszystkie dzieci hasały po wielkim plastikowym placu zabaw. Za nimi, niczym papparazzi szukający sensacji, ganiała obsługa Fabryki uzbrojona w aparaty fotograficzne, by dokumentować Wydarzenie.

Co rusz któryś z nieletnich przybiegał z płaczem do rodzica, by ten pocieszył go i pomógł odszukać koleżanki i kolegów, toaletę i inne strategiczne postaci oraz miejsca. W tym tłumie, naprawdę trudno było się odnaleźć.

Dla mnie, obserwatora i osoby dorosłej, było to smutne doznanie.  Gdzie miejsce na beztroską zabawę w gronie rówieśników? Gdzie miejsce na przygodę, inwencję, wyobraźnię…Gdzie, wreszcie, możliwość uhonorowania Jubilatki?

Goryczy dopełniły armatki do zadań specjalnych, którymi strzelać mogły do siebie dzieci, o zgrozo!, przy aplauzie gawiedzi złożonej z rodziców, dziadków, opiekunów.

Łudziłam się, że radosne chwile spędziła Mała Mysza. Niestety…po początkowym zachwycie nad ilością zjeżdżalni, kolorowymi piłeczkami, pojawiła się frustracja. A to z konieczności ciągłego poszukiwania ‘swoich’, a to braku zabawek czy  kredek, a w końcu braku miejsca do odpoczynku. Po raz pierwszy zdarzyło się, ze z dziecięcej imprezy MM wychodziła bez sprzeciwu czy żalu.

Wyjechałyśmy wypompowane i jakieś stłamszone. Nie wrócimy już do Fabryki Zabawy. Wybieramy podchody, przebieranki, kolorowani, wycinanki…