poniedziałek, 13 maja 2013

Fabryczna niedziela


Deszczowa i pochmurna niedziela zapowiadała się całkiem sympatycznie i atrakcyjnie: wspólne gotowanie i rodzinne posiłki, spacer w lesie połączony z obserwowaniem ptaków i wiewiórek.

A po południu wydarzenie dnia. Mała Mysza, a wraz z nią ja, została zaproszona na 5 urodziny koleżanki. Imprezę zaplanowano w Fabryce Zabawy.
Nieco podejrzliwie podeszłam do słowa ‘fabryka’. Machnęłam jednak ręką, stwierdziłam, że pewnie jestem przewrażliwiona i się czepiam. Wszak mając do czynienia z różnej maści księgarnio-klubami dziecięcymi, miałam prawo spodziewać się fajnej, pełnej pozytywnych wrażeń zabawy. Czasu inspirujących zabaw i zabawnych pomysłów.

Po obiedzie pomachałyśmy Naszemu Mężczyźnie i pojechałyśmy we wspaniałych nastrojach do Fabryki…

Dla mnie czar prysł w momencie instalowania się w przybytku uciech dziecięcych. I nie chodzi mi o panujący tam gwar, czy wręcz hałas. To faktycznie była FABRYKA! Weszłyśmy w tłum mniejszych i większych ludzi.  Z trudem udało nam się znaleźć naszą Jubilatkę. Jednocześnie w fabryce odbywało się 6 przyjęć, których goście bili brawo dmuchającym od 3 do 11 świeczek w boksach udających sale. Wszystkie dzieci hasały po wielkim plastikowym placu zabaw. Za nimi, niczym papparazzi szukający sensacji, ganiała obsługa Fabryki uzbrojona w aparaty fotograficzne, by dokumentować Wydarzenie.

Co rusz któryś z nieletnich przybiegał z płaczem do rodzica, by ten pocieszył go i pomógł odszukać koleżanki i kolegów, toaletę i inne strategiczne postaci oraz miejsca. W tym tłumie, naprawdę trudno było się odnaleźć.

Dla mnie, obserwatora i osoby dorosłej, było to smutne doznanie.  Gdzie miejsce na beztroską zabawę w gronie rówieśników? Gdzie miejsce na przygodę, inwencję, wyobraźnię…Gdzie, wreszcie, możliwość uhonorowania Jubilatki?

Goryczy dopełniły armatki do zadań specjalnych, którymi strzelać mogły do siebie dzieci, o zgrozo!, przy aplauzie gawiedzi złożonej z rodziców, dziadków, opiekunów.

Łudziłam się, że radosne chwile spędziła Mała Mysza. Niestety…po początkowym zachwycie nad ilością zjeżdżalni, kolorowymi piłeczkami, pojawiła się frustracja. A to z konieczności ciągłego poszukiwania ‘swoich’, a to braku zabawek czy  kredek, a w końcu braku miejsca do odpoczynku. Po raz pierwszy zdarzyło się, ze z dziecięcej imprezy MM wychodziła bez sprzeciwu czy żalu.

Wyjechałyśmy wypompowane i jakieś stłamszone. Nie wrócimy już do Fabryki Zabawy. Wybieramy podchody, przebieranki, kolorowani, wycinanki…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz