Zaproszono nas,
rodziców grupy 4-latków, na popołudniowe spotkanie. „Ciocia” dotychczas
opiekująca się grupą, do której uczęszcza Mała Mysza, spodziewa się dziecka.
Tak więc dziećmi zajmie się nowa „Ciocia”...
Spotkanie miało
być okazją do lepszego poznania się, przekazania kilku istotnych informacji
organizacyjnych. Porozmawialiśmy o przygotowaniach do przedstawienia kończącego
rok „szkolny”, o posiłkach, o możliwości przynoszenia przez dzieci książek
(codziennie) i zabawek (tylko w piątki). No i fajnie. Było, ale się skończyło.
„Ciocia’ wkroczyła na grząski teren...zakazów, nakazów, nagród i kar.
Spięłam się nieco
słuchając wywodów na temat zasad przez nią narzuconych. Dobrodusznie pominę
fakt, że Pani Opiekunka nie zechciała swoich pomysłów poddać pod dyskusję.
Podam dwa
przykłady.
Raz: „Ciocia”,
jak sama mówi, do jedzenia nikogo nie zmusza. Daje dziecku do wyboru: mała
porcja, średnia lub duża. No i wybraną ilość jedzenia dziecko MUSI zjeść, bo
inaczej czegoś nie będzie mogło (np. zjeść cukierka ofiarowanego przez
Solenizanta czy Jubilata). No jasne, kary nie ma, zmuszania do jedzenie też.
Ale wszak stoi „straszak” w postaci jakiejś tam kary czy sankcji. No to jest
kara, czy jej nie ma?
Dwa: wprowadzony
zostaje system zbierania przez dzieci znaczków, w trybie tygodniowym. Dziecko
mające w swoim zeszycie 5 znaczków, było grzeczniejsze, od tego, które tych
znaczków ma tylko 3. No i to mające 5 sztuk upragnionej naklejki, otrzyma
nagrodę. A to lizaka, a to książkę z przedszkolnej biblioteki do wypożyczenia
na weekend, a to jakąś mała książeczkę podarowaną przez „Ciocię”. My, rodzice,
zostaliśmy poproszeni o włączenie się do akcji(dodatkowy przytulas, pochwała,
lizak, wyprawa na plac zabaw – co kto chce), i uhonorowanie w domu naszego
małego geniusza...
No i ja się
pytam: po co takie zagrywki? Że niby nic nie każę, do niczego nie zmuszam.
Ale...???
Wydaje mi się, że
w procesie tzw. wychowania dziecka nie chodzi (a przynajmniej, nie powinno
chodzić) o egzekwowanie swojej woli, ale o porozumienie i współpracę pomiędzy
dzieckiem, a osobą dorosłą (opiekunem, rodzicem, nauczycielem).
Dziecko doskonale
wie, co nam dorosłym się podoba, a co nie. Nie potrzebuje naszych kar, czy nagród.
Potrzebuje nas, jako wzorca. Dajmy się zaobserwować dziecku z jak najlepszej
strony. Postępujmy tak, jak chcemy by i ono postępowało. Według mnie, nagradzanie/karanie pozbawia dziecko wewnętrznej motywacji do konkretnego (nie)zachowania. A stosowanie wspomnianych naklejek w grupie przedszkolnej, kreuje niepotrzebną rywalizację i może stanowić podstawę wykluczenia z grupy, tych dzieci które są niegrzeczne.
Ponadto taki system motywacyjny jest prostą drogą do złego rozumienia uczenia się w szkole. Tam system kar i nagród przekuto w oceny. To dla nich dziecko się uczy. A nie lepiej by uczyło się dla samej wiedzy? Tylko czy wówczas znajdą się nauczyciele, umiejący zmotywować dzieci do nauki? Tacy, którzy pokażą, że wiedza jest fajna?
Droga bycia
wzorcem wydaje się za trudna dla większości rodziców, nauczycieli,
opiekunów...wybieramy często drogę na skróty, drogę szybkich (pozornych)
efektów. A może lepiej włożyć więcej wysiłku, dłużej poczekać na rezultaty, ale
niech będą one długofalowe?
Powyższe poddaję
Wam (opiekunom, rodzicom, nauczycielom) pod rozwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz